Nie ma jak życie w Madrycie

Pierwszy lot samolotem, pierwsze tapas, pierwszy raz widziany karaluch, pierwszy tydzień bez dzieci i męża, pierwsze churros... to był wyjazd pod znakiem cyfry 1 i tych "pierwszych" rzeczy zrobionych w życiu przybyło mi na nim naprawdę wiele.
Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o doznaniach kulinarnych jakie mnie spotkały i pokazać Wam kilka zdjęć.

Przede wszystkim Madryt to miasto dla mięsożerców. Na każdym kroku zwierzęce nogi wołające z witryn sklepów i knajpek. To także miasto serów (codziennie na śniadanie i kolacje pożeraliśmy pyszny ser owczy) piętrzących się na półkach także w supermarketach. To także miejsce gdzie rządzi foliówka i wszędzie kazano nam brać torebki.
A oprócz tego Madryt to po prostu stolica, gigantyczna, zatłoczona, gwarna ale i bardzo urokliwa kiedy już wejdzie się w małe uliczki czy usiądzie w kawiarni.

Czy wegetarianie mają gdzie coś zjeść? TAK, choć można trafić bardzo rożnie. Zapraszam do obejrzenia zdjęć.

Pireneje z lotu ptaka
Pierwszego wieczoru odwiedziliśmy razem z zaproszonymi przez nas gośćmi wegańską knajpkę la oveja negra taberna vegana. Klimat miejsca był dość anarchistyczny, fajni ludzie, dobre lokalne i sezonowe piwo. Jedyna wada to jedzenie, dość przeciętne, i biegający po ścianie karaluch oraz zapach frytury, na szczęście nie jakoś dramatycznie wyczuwalny następnego dnia w ubraniach.


urzekające kafelki
Hummus, tapenada i pasta z marchewki i orzeszków, całkiem smaczne.
Niestety Croquetas smażone w głębokim tłuszczu bardzo tłuste i takie sobie.


Nasze chlebowe stoisko na Final Festival kończącym projekt Big Picnic.
Kartki autorstwa pracowni, tak jak i chleby.

Koło madryckiego Ogrodu Botanicznego urokliwa aleja z książkowymi straganami, i pomyśleć, że to centrum miasta!
ja włażę na latarnię a zakwas razem ze mną, tzn to co nam zostało, reszta zakwasowych dzieci rozjechała się po świecie :)

Kolejne dwa dni to Alcala i zwiedzanie miasteczka, ogrodu botanicznego oraz uczestniczenie w konferencji. Miasteczko niesamowite, ze średniowiecznym klimatem, pięknymi uliczkami i miłymi ludźmi.

Pierwsze tapas :) ach ta kawa!

Kaktusy robiły wrażenie...
Podobnie jak kwitnące wszędzie migdałowce i klekoczące bociany! 


W przesympatycznej kawiarni/barze OhLaLa przy piciu kawy towarzyszył nam duch Don Kichota.



Całkiem niezła pizza 3 sery :)
Prawdziwym kulinarnym dniem było dopiero sobota gdy swobodnie mogliśmy się przemieszczać po Madrycie.

Zaczęliśmy od kawy z ciastkiem.

Potem był spacer wąskimi uliczkami i podziwianie pionowego ogrodu na jednej ze ścian budynku.


Kolejnym przystankiem w była starówka z mnóstwem turystów oraz obiad w wegańskiej knajpce, do której trafiliśmy całkiem przypadkiem. Nosiła nazwę Yerbabuena.
Choć było tam dość klaustrofobicznie to jedzenie było naprawdę obłędne!!! wielkie porcje, same warzywa. Ja oczywiście miałam problem bo wszędzie przewijała się soja w jakiejś postaci ale znalazłam coś dla siebie.
Pierwszy raz w życiu jadłam szpinak i mi smakował tak naprawdę :)

Mój szpinak z jabłkiem i rodzynkami.

Obłędnie pyszne gaspacho.

Wypasiona tortilla i mnóstwem dodatków.
Na deserrr nie odmówiłam sobie churros :)




 A na kolacje wybraliśmy się znowu do Centrum tym razem na sangrię i tosty...


Tost z pomidorem, kozim serem plesniowym i karmelizowaną cebulką oraz drugi z borowikami i mozarellą.
Raj!
Niestety to jedyny lokalizator tego miejsca, gdzie z chęcią bym wróciła :(


Czy warto jechać do Madrytu? TAK! czy akurat ze względów kulinarnych? nie do końca ale można znaleźć coś dla siebie. Ja zobaczyłam Madryt i Alcalę dzięki temu, że projekt Big Picnic dobiega końca i właśnie tam był podsumowywany.
Po nerwowym styczniu i jeszcze bardziej stresującym lutym odpoczęłam, rozwiązał mi się wewnętrzny supeł, chłonęłam całą sobą. Pozwalałam sobie na odrobinę szaleństwa i do niczego się nie zmuszałam, chyba na stare lata zrozumiałam, że tak trzeba, czasem... zawsze... nie wiem.
Niestety do Polski przywiozłam żołądkowe choróbsko i cały tydzień dochodziłam do siebie.
Na koniec jeszcze trzy fotki z naszych pracowych madryckich śniadań domowych. Lubicie jeść razem? ja bardzo!



Komentarze

  1. Super! Czekałam na relację podglądając zdjęcia na instagramie :) Cóż napisać...zazdroszczę :) ach sery i churros bym chętnie zjadła. Pozdrawiam! Izabela

    OdpowiedzUsuń
  2. No nieźle ;) Ależ bym się wybrała do Madrytu. Tylko tereaz to już za zimno będzie. Wszędzie zimno, może tylko Egipt i parę innych miejsc na dodatkowe wakacje zostało.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Za wszystkie słówka od Was dziękuję :) a za weryfikacje przepraszam, spamerzy nie dają mi żyć :(

Zimowy pilaw z pęczaku - na wizji

Popularne posty